1. pl
  2. en

Zbigniew Szmyt

Pani Katarzyna w obozie uchodźczym we Włoszech

Pani Katarzyna długo się nie zastanawiała, czy przyjmować, czy nie. W pierwszych dniach wojny udzieliła schronienia rodzinie z Wołynia – matce z trójką dzieci. Spędzili pod jednym dachem dwa miesiące. Dzieci chodziły do szkoły i do przedszkola, a Zoja podjęła pracę – sprzątała domy zamożnych mieszkańców miasteczka. Wróciła w rodzinne strony, jak tylko stało się oczywiste, że Rosjanie tak szybko do Wołynia nie dojdą. Wiadomo – mąż to na froncie, to ranny w szpitalu, gospodarstwo stoi odłogiem, no i zresztą w Polsce ciekawie, ładnie, ale w domu najlepiej. A do tego w wiejskiej szkole, do której chodzą dzieci, zdążyli już wybudować schron przeciwlotniczy – można żyć, a więc trzeba wracać. Haj bude – będzie, co ma być – mamrotała Zoja pod nosem, starannie pakując walizki.

 

Ale dlaczego pani Katarzyna zdecydowała się gościć Zoję i jej dzieci? Bo sama była kiedyś migrantką. Jej ojciec był lekarzem, nie mógł się odnaleźć w kraju realnego socjalizmu i wyjechał z rodziną pracować do Algierii, potem do Tunezji. Katarzyna była nastolatką i na własnej skórze doświadczyła dorastania i edukacji w obcym kraju – w arabskojęzycznym środowisku. Potem przyszedł stan wojenny i rodzina Katarzyny zdecydowała się nie wracać do kraju. Wylądowali w obozie dla uchodźców we Włoszech, gdzie w trudnych warunkach spędzili rok w oczekiwaniu na legalizację. Katarzyna uczyła się tam samodzielnie angielskiego z dostępnych jej słowników i podręczników. Warto było – rodzina wreszcie otrzymała status uchodźczy i mogła wyemigrować do Stanów Zjednoczonych.


Polskie przedmieście umierającego Detroit stało się jej nowym domem. Ukończyła studia, wyszła za mąż za urodzonego w USA Polaka i… zdecydowała z mężem, że przeprowadzą się do Polski. Nie stało się to od razu, ale w 2006 roku wyjechali, urodziły im się dzieci, w końcu kupili dom pod Poznaniem i zadomowili się w nim. To ten sam dom, w którym schronienie znalazła Zoja z Wołynia i jej trójka dzieci: Lubczyk, Masza i Misza.


Możecie powiedzieć, że to wyjątkowy przypadek, że nie każdy miał tatę – lekarza bez granic, a przeciętny Polak to „w dupie był i gówno widział”. Możecie tak powiedzieć – tylko to nieprawda. Wielu gospodarzy pytanych o motywację goszczenia uchodźców wojennych mówiło nam o własnym doświadczeniu migracyjnym – wyjazdach zarobkowych na Wyspy Brytyjskie, ciężkiej pracy w „Reichu na saksach” czy na południu Europy. Sołtys jednej z miejscowości pod Wolsztynem gościł uchodźczynie – Olę i Irenę z dziećmi – dlatego, że przez trzy lata pracował w jednej firmie spedycyjnej z Ukraińcami i jeździł z nimi do Włoch i do Hiszpanii. Arek z Wolsztyna zauważył, że w Niemczech i w Holandii – krajach, do których od lat jeździ zawodowo – zmienił się stosunek do Polaków, po tym jak społeczeństwo polskie masowo zaangażowało się w pomoc uchodźcom z Ukrainy:

To, co się wtedy wydarzyło, naprawdę otworzyło oczy ludziom na Zachodzie. Mówię głównie o Niemcach i Holendrach  – wielu z nich przyznawało, że nie znali Polaków od tej strony. Dotąd krążył o nas prosty stereotyp: że Polak wypije, coś ukradnie, drobny cwaniaczek. I po części rozumiem, skąd to się brało – w latach 90. sporo osób wyjeżdżało, uciekając przed wojskiem, alimentami czy długami; to często byli ludzie z problemami, a nie ci nastawieni na rozwój. Obraz się utrwalił. A tu nagle wojna tuż za granicą, przyjeżdżają miliony i znajdują dach nad głową. Zobaczył to cały świat. Niemcy zaczęli mówić do nas „dzień dobry”, Holendrzy  – interesować się Polską. I to naprawdę zmieniło nasz wizerunek.


Arek wraz z żoną przez pół roku gościli Tatianę z córką Anią ze wschodniej Ukrainy. Nie tylko zapewnili im godziwe warunki życia, ale Arek odzyskał poczucie własnej godności i pozbył się kompleksów wobec znajomych z Zachodu. Panią Katarzynę potrzeba zaopiekowania się trójką dzieci i ich matką wyrwała z pocovidowego odrętwienia, lęku i depresji. Musiała działać – i to postawiło ją na nogi. To doświadczenie nauczyło ją też, że nie wszystko musi się udać i nie wszystko trzeba trzymać pod kontrolą. Czasem można odpuścić i zobaczyć, co się wydarzy. Let it be!Haj bude – powtarza za Zoją pani Katarzyna.
 

15 października 2025

Wszyscy jesteśmy migrantami

Czy zastanawialiście się kiedyś, po co ci wszyscy ludzie przyjmowali obcych pod własny dach? Nie no, wiadomo: niebo gwiaździste nade mną – prawo moralne we mnie, imperatyw humanitarny, każdy by tak postąpił i tak dalej. Ale przecież nie każdy tak postąpił. Mało tego, dziś, trzy lata po rozpoczęciu wojny, wielu polskich polityków, a i zwykłych, poczciwych Polaków wzywa do wypędzenia tych samych uchodźczyń z Ukrainy – bo to 800 plus pobierają bezczelnie, bo się panoszą…