1. pl
  2. en

Aleksandra Krzyżaniak

Zabawka Artema

Zaraz na początku wojny wybrała się z mężem do Poznania na zakupy, chyba do Avenidy. To centrum handlowe przy dworcu kolejnym, koło którego mają swoją siedzibę Międzynarodowe Targi Poznańskie. Pod wpływem impulsu pojechali tam zgłosić chęć przyjęcia do siebie uchodźców. MTP były wtedy jednym wielkim chaosem – głównym punktem recepcyjnym w mieście, ale też tymczasowym miejscem noclegowym nawet dla 800 osób.  Wolontariuszce Caritas Martyna powiedziała, że przyjąć może dwie z nich. Kiedy dzień później dostała telefon, że mają dla niej trójkę chętnych i tak się zgodziła. Jak mogłaby odmówić, kiedy dodatkową osobą był ledwie 2 – miesięczny Artem?


Świecą jej się oczy, kiedy opowiada, jak w ledwie jeden wieczór udało się załatwić wózek dla dziecka – nie był nowy, ale tak go wyczyściła, że nikt by nie poznał. Od znajomych dostała też łóżeczko, pościele, ubrania, produkty pierwszej potrzeby i zapas pampersów. Widać, że jest dumna, jak to wszystko udało się ogarnąć w tak krótkim czasie. Spina się jednak, kiedy przychodzi do przedstawienia osób, które przyjęła pod swój dach. Były to dwie kobiety z Zaporoża, mama Artema – Sasza i jego babcia – Oksana. O pierwszej mówi, że gdyby nie ta druga, to do dzisiaj mieszkaliby razem. O drugiej nie mówi nic dobrego.


Polskie rodziny spontanicznie przyjmujące pod swój dach osoby uchodźcze z Ukrainy obierały różne taktyki organizacji współżycia domowego. Niektórzy spisywali swoiste kontrakty ustalające zasady i podział obowiązków, niekiedy też określające planowany okres współzamieszkiwania. Inni dogadywali te sprawy ustnie, opowiadając nowoprzybyłym, jak się rzeczy mają u nich w domu. Większość osób nie ustalała jednak żadnych zasad. Czasem udawało się dograć rzeczy na bieżąco, szczególnie, jeśli obie strony dopasowały się charakterami. Nie zawsze jednak tak było, co prowadziło do zawiedzionych, choć niewypowiedzianych oczekiwań i poczucia braku wdzięczności. Taka sytuacja wydarzyła się właśnie tutaj.


Martyna mówi, że na początku było dużo zamieszania. Nowe regulacje prawne pociągały za sobą kolejne wizyty w urzędach, młoda mama i jej synek potrzebowali także wsparcia lekarza. Martyna podkreśla, że chciała, żeby czuli się u niej dobrze, zaopiekowani. Przyrządza im obiady, w weekendy też śniadania. Zabiera na zakupy i zaciska zęby, kiedy Oksana wybiera droższe, markowe produkty. Sprząta im w pokoju, kiedy wychodzą z Artemem na spacer. Mimo starań coś nie gra. Kwiaty i tort na urodziny Oksany pomagają tylko na chwilę. Kobiety nie dogadują się – dosłownie, bo nie mówią w jednym języku, ale też metaforycznie, bo najwyraźniej nie są w stanie znaleźć nici porozumienia. Napięcia stają się codziennością. Martyna proponuje Oksanie pracę, żeby się czymś zajęła w wolnym czasie, a kiedy ta odmawia, zaczyna się denerwować, chociaż – zapytana – sama przyznaje, że kobieta miała już ponad 60 lat. Wkurza ją, jak Sasza próbuje pomagać, coś gotuje, chce sprzątać, a Oksana jej nie daje.


Po trzech miesiącach nie wytrzymuje, kontaktuje się z Caritasem i cała trójka – Oksana, Sasza i Artem znikają. Martyna mówi, że pamięta tylko, że zabrali wszystkie pampersy z szafy, a Oksana nie powiedziała na koniec nawet „do widzenia”. Mówi, że z tego wszystkiego najbardziej szkoda jej małego, i że tylko dzięki niemu to wszystko było coś warte. Pokazuje filmik, na którym widać ją i małego na spacerze. Potem kolejny, z innego wyjścia, i jeszcze jeden, z chłopcem ciasno otulonym kaftanikiem, leżącym w tym używanym, ale praktycznie jak nowym wózku. 


Kiedy pytam, czy ma po nich inne pamiątki, kręci przecząco głową. Usunęli z mężem nawet ich numery telefonów, a pozostałe rzeczy wydali. Potem się uśmiecha, trochę przekornie, a trochę smutno, i dodaje, że w sumie to zostały zabawki po małym. Pokazuje mi matę do zabawy zadrukowaną w miasto i pudełko z pluszowymi klockami.


Dzisiaj zabawkami po Artemie bawi się pies ich znajomych, jak wpadają na kawę.

10 kwietnia 2025

Rozstrojone

– Możemy się umówić na rozmowę, ale ja nie mam nic miłego niestety do powiedzenia – pisze Martyna, kiedy zagajam o wywiad. Odpisuję, zgodnie z prawdą, że zbieramy wszystkie historie, zarówno te pozytywne, jak i niekoniecznie. Jestem ciekawa, co się stało. Nieczęsto się zdarza trafić na kogoś, kto źle wspomina goszczenie i chce o tym opowiedzieć. Do złych wspomnień niechętnie się wraca – po co rozdrapywać stare rany?


Martyna, siedząca naprzeciwko mnie przy stole, ma jakieś 45 lat, przestronny i przytulny piętrowy dom oraz własną firmę. Podaje mi kawę z ekspresu, proponuje domowe pączki. Ponownie uprzedza, że nie ma nic dobrego do powiedzenia, ale po mojej krótkiej zachęcie zaczyna opowieść o swoim goszczeniu.