Natalia Bloch
Warkoczyki Viktorii. Grafika wygenerowana przy pomocy ChatGPT
Kobiety różnią się od siebie pod wieloma względami – wiekiem, wykształceniem, podejściem do wychowywania dzieci. Victoria jest zaradna, sama załatwia sobie pracę i szkołę dla córki. Dużo pracuje, w gastronomii, więc rzadko się widują. Ale wieczorami Monika widzi, że Victoria płacze w kuchni: – Ona cierpiała bardzo, bo jej partner został w wojsku. Tam w kuchni stała i płakała często, mówiła, że nie może się z nim skontaktować, że nie wolno im się kontaktować, że oni są podczas jakiejś operacji czy coś. Kuchnia często była tą przestrzenią w goszczących domach, gdzie wieczorami – położywszy dzieci spać we współdzielonym użyczonym pokoju – matki mogły wreszcie opuścić gardę.
Wtedy wydarza się coś, co radykalnie zmienia relację między kobietami. Były mąż Moniki postanawia wyruszyć z akcją humanitarną do Ukrainy i zabrać ze sobą ich starszego syna: – Dla mnie to było tak straszne i Victoria to widziała, bo nagle ja się też stałam jakby ofiarą tej wojny, tak samo jak ona, rozumiesz? I my dwie w tej kuchni już wtedy płakałyśmy. I to był moment takiej bliskości. Pamiętam, że dzwoniłam: „zawróćcie, tam się zaczynają naloty”. Chodziła od ściany do okna i była przekonana, że syn wróci z tej wojny w metalowej skrzyni. Victoria rozumiała wściekłość na byłego męża: – Jaki on głupi, jaki on głupi! To ludzie ujeżdżają, a ci sobie jadą. Monika: – Po prostu to mnie też wspierało. Mówię „No głupi, no jak on mógł tak zrobić?”, ona mówi: „Niech sam sobie jedzie, ale czemu syna bierze?”, ja mówię: „No właśnie, dokładnie o to chodzi. On się nażył, ma 50 lat, może sobie jechać do Burczy, nie?”. Bucza miała już być rozminowana, ale Victoria wiedziała, że Rosjanie zostawiają po sobie pułapki; wkładają bomby do pralek albo zostawiają takie cieniutkie druciki – wystarczy nadepnąć i ładunek wybucha. Monika wolała, żeby Victoria jej tego nie powiedziała. – Myślałam, że oszaleję wtedy – wspomina.
Nigdy nie wybaczyła byłemu mężowi tej wyprawy: – I też miałam taką refleksję, że ta pomoc, jaką my tu świadczyliśmy w swoich domach, jest o wiele trudniejsza. Masz obcych w domu i z tym trzeba się na co dzień mierzyć i to jest taka prawdziwie trudna sytuacja, takiego dnia codziennego. A tu ktoś jedzie do Buczy i robi spektakl z tego. Ja mówię: „To przyjedź tutaj i mieszkaj z obcymi ludźmi w swoim domu, ale nie z takimi jak Victoria, tylko z takimi naprawdę, wiesz, nie radzącymi sobie. To tam będziesz bohaterem”.
Historia Moniki pokazuje, że pomaganie przez goszczenie często miało kobiecą twarz. Sami mężczyźni gościli rzadziej, gościły często pary, ale mózgiem i sercem tych operacji były kobiety: to one jako pierwsze wychodziły z pomysłem goszczenia, to one wykonywały największą pracę emocjonalną związaną z goszczeniem, wspierane przez mężów, ale rzadko odwrotnie. Wyjazd z pomocą humanitarną do miejsca, które stało się symbolem rosyjskiego okrucieństwa, był szeroko relacjonowany w mediach społecznościowych i, używając słów Moniki, „spektakularny”. – A ty na co dzień musisz jechać do Lidla, przytargać siaty; i to jest prawdziwe bohaterstwo.
Victoria szybko się usamodzielniła. Wyprowadziła się najpierw do mieszkania na tej samej ulicy, a potem do innego nieco dalej. Nie miały z Moniką zbyt częstego kontaktu, zajęte swoimi codziennymi sprawami. Monika uważa, że to w porządku: – To jest bardzo dobry znak. To znaczy, że ona ma już swoje życie i to właściwie jest bardzo dobrze, że się nie musi kontaktować. Ale mi się wydaje, że to jest na tej zasadzie, że ona wie, że ja tu jestem i jak będzie potrzebowała pomocy, tak ja mogę, nie?
Ale pewnego dnia, kilka miesięcy temu, Monika potrzebowała czegoś ze sklepu, do którego zwykle nie chodzi, wcześnie rano, gdy zwykle jeszcze śpi, bo pracuje popołudniami. Na ulicy zobaczyła Victorię: – I tak się spotkałyśmy, to była pusta ulica, rano i tak tylko mówimy: „cześć, cześć, co u ciebie? I ona mówi: „przepraszam cię, ja teraz nie mogę, coś się strasznego dzieje, nie wiem co, ja muszę lecieć. Więc ja mówię: „trzymaj się, jakby co, to się odzywaj”. Ale po jej twarzy wiedziałam, że coś jest nie tak.
Tego samego dnia wieczorem Monika zadzwoniła do Victorii. To poranne spotkanie nie dawało jej spokoju. Victoria płakała. Była w pociągu, mówiła, że jedzie do Ukrainy. – Czy ty zwariowałaś? – zapytała Monika. Ale Victoria jechała na pogrzeb. Tego dnia dostała wiadomość, że jej partner zginął w ataku, gdzieś w okopach. Długo rozmawiały. Victoria powiedziała: – Może cię los jakoś podsunął tego dnia.
Monika podczas spacerów koło poznańskiej hali widowiskowo-sportowej Arena zamienionej na noclegownię dla uchodźców z Ukrainy, czuje dyskomfort: – Tak patrzyłam, te dzieci, te matki tam siedziały. A my sobie chodzimy na spacerki. I dla mnie ten kontrast był taki okropny. Bo to jest głupio, widzisz, mamy duże mieszkanie, wygodne życie, to nie jest fair.
Gdy kilka dni później widzi na Facebooku ogłoszenie znajomego artysty, że „sympatyczne dziewczyny szukają miejsca”, a ze zdjęcia patrzy na nią młoda kobieta z długimi niebiesko-żółtymi warkoczykami, 10-letnią córką, psem i dwoma kotami, natychmiast daje znać, że ona mogłaby pomóc. Starszy syn wyjechał na studia zagranicę, więc jest wolny pokój. Tak Victoria, Nadia i zwierzaki, które wcześniej spały z 800 innymi uchodźcami na Arenie, trafiają do Moniki.