Klaudia Kosicińska
Barszcz. Zdjęcie wykonane przez bohaterkę tekstu.
Została u nich trzy miesiące. Podkreśla, że mieszkali razem jak współlokatorzy, w czym pomagało to, że byli z gospodarzami w podobnym wieku. Zapraszali ją na wspólne spotkania ze znajomymi, na drinka czy wino. Często tylko przysłuchiwała się rozmowom, co było pomocne nie tylko w uczeniu się języka polskiego – po prostu odpoczywała. Na początku mieszkanie z obcymi ludźmi i poczucie zależności od innych doskwierało jej, miewała uczucie dyskomfortu, ale podkreśla, że zawsze chciało jej się wracać do mieszkania. “Gdy chciałam, rozmawiałam z nimi. A jeśli w ogóle cały dzień nie miałam ochoty rozmawiać, wiesz, bo byłam po prostu na emocjonalnym dnie, to też było ok. Wszystko było akceptowalne.”
Jedną z jej bezpiecznych przestrzeni we Wrocławiu stała się sala do tańczenia salsy. Chodziła tam w każdy piątek, co pomagało jej w nawiązywaniu nowych relacji i podtrzymywaniu chociaż części dawnego życia. “Tańczyłam jeszcze w Kijowie. I jak przyjechałam do Polski, to postanowiłam sobie, że najpierw pójdę poznać community salsowe i później wszystko inne. Praca, kursy i tak dalej. I ja od razu poszłam do tego community. U nas jest dość takie duże community we Wrocławiu, jak się okazało. I ja zaczęłam tam chodzić i tam poznawać ludzi.”
Decyzję o pozostaniu w Polsce nieco ułatwiało to, że Wrocław od razu zrobił na niej wrażenie. Uważa go za bardziej przytulne miejsce do życia niż Kijów, chociaż oba miasta ceni za ich wielonarodowy charakter.
Chodziła na kursy do Fundacji Ukraina, brała udział w wielu innych inicjatywach skierowanych do uchodźców i wypytywała Magdę i Patryka o różne informacje związane z życiem w Polsce. Musiała zorientować się, jak wygląda proces nostryfikacji jej dyplomu z psychiatrii. W Ukrainie miała już doświadczenie pracy w zawodzie, ale chciała być pewna, czy w Polsce nie będzie musiała zaczynać wszystkiego od nowa. Patryk i Magda pomagali jej w sprawach urzędowych, a Magda dodatkowo wspierała ją też w przygotowaniu CV.
Była gotowa podjąć się każdej pracy, chociaż wspomina, że dla Patryka nie było to do końca zrozumiałe – uważał, że powinna skupić się na szukaniu pracy zgodnej ze swoimi kompetencjami. A to, jak mówi Anastazja, lekko powiedzieć, a ciężko zrealizować. Nie znała wtedy za dobrze języka. Uznała, że musi zaakceptować swoje ograniczenia.
I pracowała – w fabryce opakowań medycznych i przy opiece nad starszym, zniedołężniałym mężczyzną. Wolała to niż żmudną pracę przy taśmie. “Myłam, opiekowałam się nim, gotowałam pierwszy raz rosół. Boże, jak go gotować, nie wiadomo jak, no. I on, wiedziałam, że on był taki bardzo wdzięczny, no bo wiadomo. Był dobry człowiek. Włączał mi ruską muzykę. Chociaż ja ruskiej muzyki nie słucham, ale tak, wiesz, wyrażał swoją wdzięczność”. Zanim mogła powrócić do wykonywanego zawodu, pracowała jeszcze w miejskiej instytucji wspierającej mieszkańców – tę pracę wspomina najlepiej.
Kiedy pytam ją, co było dla niej najtrudniejsze w byciu goszczoną, odpowiada, że gotowanie barszczu. Raz sama zaproponowała, że to zrobi, a potem już czuła, że nie może się wycofać. Uważa, że umieć przygotować go dla obcych ludzi to prawdziwe wzywanie. Wymienia wiążące się z tym oczekiwania i wyjaśnia: “Wiesz, pierwszy raz dla obcych ludzi. Nie wiadomo, co tam dodać, żeby był taki… Taka odpowiedzialność. Bo ja tak nie za bardzo lubię gotować, wiesz? No to trzeba barszcz. No właśnie.”
Jej osobiste upodobania i styl życia stanęły w konflikcie z chęcią bycia życzliwą dla goszczącej ją pary i oczekiwań, które mogły narosnąć. Nie jest pewne, czy były związane bardziej z jej płcią genderową czy może jej pozycjonalności jako gościni. “Może Patryk chciał, żebym ja częściej gotowała. On lubi barszcz. A ja nie miałam sił gotować barszczu. Rozumiesz? (…) Albo jak kiedyś powiedziałam, że wy macie kwaszone ogórki, a my jeszcze robimy kwaszone pomidory. Patryk na to mówi do mnie: no to zrobisz nam kwaszone pomidory. A ja mówię, tak, tak, zrobię, zrobię. Więc to było nieporozumienie”. Innych sytuacji, o których mogłaby powiedzieć, że nie do końca się dogadali, nie przypomina sobie.
Gdyby mogła, funkcjonowałaby dalej w tym układzie, ale małżeństwo po dwóch miesiącach zaczęło odczuwać potrzebę mieszkania we dwoje. Postanowili też wziąć psa, Anastazja poznała go nawet podczas wizyty w mieszkaniu niedługo po jego opuszczeniu. Są sąsiadami, raz na jakiś czas widują się w tramwaju i składają sobie okazjonalne życzenia przez messengera. Anastazja wciąż uczęszcza na zajęcia salsy.
“Może w końcu zrobię tego lata te kwaszone pomidory i im zaniosę.”
Siedzimy w kawiarni Kina Nowe Horyzonty, gdzie Anastazja opowiada mi o swoim doświadczeniu bycia goszczoną przez młode wrocławskie małżeństwo kilka tygodni po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny. Zwracam uwagę na to, że podczas naszej godzinnej rozmowy słowa “bezpieczny” używa osiem razy. Moja rozmówczyni szuka w pamięci wydarzeń z marca 2022 roku. Wtedy zaczęła mieszkać we Wrocławiu, przypadkowo trafiając na Patryka i Magdę, u których wcześniej zatrzymała się jej znajoma ze studiów: “Po prostu zaoferowali mi taką bezpieczną przestrzeń. I czułam się bardzo bezpiecznie u nich, tak naprawdę. Ja jeszcze wtedy w ogóle nie znałam polskiego, ja tylko literek zaczęłam się uczyć tam coś i w ogóle nie szedł mi ten język. I ja jeszcze zestresowałam się przez to, że nie mogłam się wypowiedzieć. Zrozumieć się nie mogliśmy. I to bardzo było takie... takie... przerażenie psychiczne. Ale Patryk i Magda bardzo tak bezpiecznie, łagodnie ze mną rozmawiali i dawali po prostu taką przestrzeń, żebym ja na spokojnie się adaptowała. A to było ważne, tak? W tamtym momencie tym bardziej.”